Miało być tak pięknie i kolorowo... I było.
W środę dziecko nawet zaliczyło "kawałek" leżakowania. Bez kocyka i podusi niestety, bo matka szyjąca dla wszystkich, dla dziecka własnego uszyć czasu nie miała...
W środek wieczorem Zośka stwierdziła, że ona chce cały czas leżakować.
Zachęcona tym i omamiona postanowiłam (o durny łeb) w czwartek odebrać ją godzinę później. Postanowiłam i uczyniłam...
I błąd to był straszliwy... Oj straszliwy...
Zośka wyszła z sali z zapłakanymi oczkami, bo "mafiłam sie o ciebie mamo". Dramatu nie było, ale smutno bardzo.
Jak się zaczęłyśmy przebierać, przypomniała sobie, że robili prace na zajęciach i ona jak to ma w zwyczaju, chciała pracę dać rodzicom, a praca wisiała na wystawie. I tu się zaczął cyrk. Darła się jakby ją ze skóry obdzierali. Żadne tłumaczenia nie wystarczały. Guzik ją obchodziło to, że prace najpierw wiszą na wystawie a dopiero jak są zdjęte to dzieci je dostają.
No rajuśku! Działo się. Do samochodu i fotelika wsadziłam ją niemal na siłę. Dramat w pięciu aktach.
W piątek rano, trochę marudziła, ale prawdziwy bunt miał miejsce jak już niemal byłyśmy całkowicie gotowe do wyjścia. Siły nie było. Odmowa po całości. Zero dyskusji.
Została w domu. Po dwóch godzinach "ciszy" i smutku mamy doszłyśmy do porozumienia, że idziemy do przedszkola w poniedziałek... a mama uszyje dziecku kocyk i podusię.
Dzisiaj rano... grymaszenie przy śniadaniu a po śniadaniu bunt numer dwa. Po pertraktacjach i obietnicy mamy, że przyjedzie przed zupką, pojechaliśmy do przedszkola. Z nowym kocykiem i podusią i ukochanym piesiem. Na miejscu oczywiście lajcik. Nawet nie było buziaka na pożegnanie.
Pojechałam, zgodnie z obietnica przed zupką. Ciocia poszła po Zosię i przyszła do mnie z informacją, że... Zosia chce zjeść zupkę...
Ok. Czekam.
Wyszła Zocha. Przytula się do mnie i w płacz... "Mamo ja ściałam lezatować"...
No wryło mnie jak nie wiem...
Pogadałyśmy i uzgodniłyśmy, że jednak wrócimy do domku...
Mega odlot... Mega!!!
W przedszkolu było dzisiaj super. Był wymarzony, wyczekany plac zabaw - tylko dla przedszkolaków. Było malowanie. Zostało zjedzone śniadanko. Została zjedzona zupka...
Chyba muszę znaleźć sobie jakiegoś dobrego psychiatrę.
W środę dziecko nawet zaliczyło "kawałek" leżakowania. Bez kocyka i podusi niestety, bo matka szyjąca dla wszystkich, dla dziecka własnego uszyć czasu nie miała...
W środek wieczorem Zośka stwierdziła, że ona chce cały czas leżakować.
Zachęcona tym i omamiona postanowiłam (o durny łeb) w czwartek odebrać ją godzinę później. Postanowiłam i uczyniłam...
I błąd to był straszliwy... Oj straszliwy...
Zośka wyszła z sali z zapłakanymi oczkami, bo "mafiłam sie o ciebie mamo". Dramatu nie było, ale smutno bardzo.
Jak się zaczęłyśmy przebierać, przypomniała sobie, że robili prace na zajęciach i ona jak to ma w zwyczaju, chciała pracę dać rodzicom, a praca wisiała na wystawie. I tu się zaczął cyrk. Darła się jakby ją ze skóry obdzierali. Żadne tłumaczenia nie wystarczały. Guzik ją obchodziło to, że prace najpierw wiszą na wystawie a dopiero jak są zdjęte to dzieci je dostają.
No rajuśku! Działo się. Do samochodu i fotelika wsadziłam ją niemal na siłę. Dramat w pięciu aktach.
W piątek rano, trochę marudziła, ale prawdziwy bunt miał miejsce jak już niemal byłyśmy całkowicie gotowe do wyjścia. Siły nie było. Odmowa po całości. Zero dyskusji.
Została w domu. Po dwóch godzinach "ciszy" i smutku mamy doszłyśmy do porozumienia, że idziemy do przedszkola w poniedziałek... a mama uszyje dziecku kocyk i podusię.
Dzisiaj rano... grymaszenie przy śniadaniu a po śniadaniu bunt numer dwa. Po pertraktacjach i obietnicy mamy, że przyjedzie przed zupką, pojechaliśmy do przedszkola. Z nowym kocykiem i podusią i ukochanym piesiem. Na miejscu oczywiście lajcik. Nawet nie było buziaka na pożegnanie.
Pojechałam, zgodnie z obietnica przed zupką. Ciocia poszła po Zosię i przyszła do mnie z informacją, że... Zosia chce zjeść zupkę...
Ok. Czekam.
Wyszła Zocha. Przytula się do mnie i w płacz... "Mamo ja ściałam lezatować"...
No wryło mnie jak nie wiem...
Pogadałyśmy i uzgodniłyśmy, że jednak wrócimy do domku...
Mega odlot... Mega!!!
W przedszkolu było dzisiaj super. Był wymarzony, wyczekany plac zabaw - tylko dla przedszkolaków. Było malowanie. Zostało zjedzone śniadanko. Została zjedzona zupka...
Chyba muszę znaleźć sobie jakiegoś dobrego psychiatrę.
Komentarze
Prześlij komentarz