Nie pisałam bardzo, ale to bardzo dawno.
Czasu brak. Dzieje się się dużo.
Ale że mnie to niepisanie zezłościło to się zmobilizowałam i piszę.
Pisać o czym jest, ale o wszystkim się przecież nie da. Będzie więc o Zośce.
Zofia - córka moja jedyna, ukochana, najwspanialsza, najcudowniejsza na świecie - popsuła się :-( I to jak się popsuła - ze spaniem niestety jej się popsuło.
A wszystko zaczęło się jak zachorowała na początku października. Jak jest chora to zawsze to się jakoś rozreguluje ale potem wraca a właściwie wracało do normy. Niestety nie tym razem.
Zośka postanowiła zostać rannym ptaszkiem, albo raczej ptaszyskiem. Jej już "normalna" godzina pobudki to okolice czwartej... Zdarza jej się pociągnąć do piątej a nawet do piątej trzydzieści. Ale też raz rozpoczęła dzień o drugiej w nocy.
Najpierw słyszę "Mama ja cie manam!"
Po dwudziestym razie - ulegamy i tata leci do lodówki po Monte a mama musi nakarmić.
"Nie jubie noci! Włoć lape!"
Ulegam włączam lampę.
"Ja cie Miti"
Ulegam włączam Micky. Zocha ogląda, my próbujemy przysnąć...
"Mama ja cie tulutki!"
"O nie kochana! Parówek w łóżku jeść nie będziemy!"
Tak wiem, też mi się wydawało, że muszę ją po prostu przetrzymać w dzień - umęczona prześpi całą noc. Nic z tych rzeczy...
Nie idzie jej uśpić tak jak kiedyś po południu. Rzadko bardzo daje się ululać w wózku. Ale za to sama tak między piętnastą a siedemnastą (w zależności od tego o której wstała rano) pada na twarz i zasypia. I super - gdyby to była krótka drzemka. Niestety jak Zofka zaśnie, to mogłaby tak już ciągnąć do rana - tzn. do trzeciej w nocy na przykład. Trzeba więc ją budzić, a łatwe to to nie jest. Oj nie. Trup, nieboszczyk! I zwykle jest nie do wytrzymania po takiej pobudce i pada o dwudziestej.
A tak było wczoraj, coś koło siedemnastej...
Ale wiecie co, na początku była cięęęęężko, ale idzie się przyzwyczaić ;-)
Czasu brak. Dzieje się się dużo.
Ale że mnie to niepisanie zezłościło to się zmobilizowałam i piszę.
Pisać o czym jest, ale o wszystkim się przecież nie da. Będzie więc o Zośce.
Zofia - córka moja jedyna, ukochana, najwspanialsza, najcudowniejsza na świecie - popsuła się :-( I to jak się popsuła - ze spaniem niestety jej się popsuło.
A wszystko zaczęło się jak zachorowała na początku października. Jak jest chora to zawsze to się jakoś rozreguluje ale potem wraca a właściwie wracało do normy. Niestety nie tym razem.
Zośka postanowiła zostać rannym ptaszkiem, albo raczej ptaszyskiem. Jej już "normalna" godzina pobudki to okolice czwartej... Zdarza jej się pociągnąć do piątej a nawet do piątej trzydzieści. Ale też raz rozpoczęła dzień o drugiej w nocy.
Najpierw słyszę "Mama ja cie manam!"
Po dwudziestym razie - ulegamy i tata leci do lodówki po Monte a mama musi nakarmić.
"Nie jubie noci! Włoć lape!"
Ulegam włączam lampę.
"Ja cie Miti"
Ulegam włączam Micky. Zocha ogląda, my próbujemy przysnąć...
"Mama ja cie tulutki!"
"O nie kochana! Parówek w łóżku jeść nie będziemy!"
Tak wiem, też mi się wydawało, że muszę ją po prostu przetrzymać w dzień - umęczona prześpi całą noc. Nic z tych rzeczy...
Nie idzie jej uśpić tak jak kiedyś po południu. Rzadko bardzo daje się ululać w wózku. Ale za to sama tak między piętnastą a siedemnastą (w zależności od tego o której wstała rano) pada na twarz i zasypia. I super - gdyby to była krótka drzemka. Niestety jak Zofka zaśnie, to mogłaby tak już ciągnąć do rana - tzn. do trzeciej w nocy na przykład. Trzeba więc ją budzić, a łatwe to to nie jest. Oj nie. Trup, nieboszczyk! I zwykle jest nie do wytrzymania po takiej pobudce i pada o dwudziestej.
A tak było wczoraj, coś koło siedemnastej...
Ale wiecie co, na początku była cięęęęężko, ale idzie się przyzwyczaić ;-)
Ło Matko ;) Jaki śpioch cudny.
OdpowiedzUsuńAle nocek nie zazdroszczę, bo wiec co to. Zlikwidowanie spania w dzień u nas pomogło, ale wiem, że niestety na niektórych nie działa totalnie nic....