Przejdź do głównej zawartości

Houston mamy problem... bardzo duży problem...



Zośka lubi przedszkole. Od wychowawców słyszę same pochwały. Potrafi odnaleźć się w grupie, chętnie uczestniczy we wszystkich zajęciach. Dodatkowo chodzi na tańce i ceramikę. Chwali się wykonanymi pracami plastycznymi i przyznam szczerze, niektóre z nich są naprawdę niezłe. Na ślubowaniu była fantastyczna. Śpiewała, cieszyła się, wręcz podskakiwała z radości. 

Niestety po wyjściu z sali, już w szatni Super Zośka zamienia się w Zośkę mniej Superową...


W sumie wszystko zaczęło się odkąd zaczęła chętnie chodzić do przedszkola. Na początku były małe zgrzyty i bunty. Ale po jakichś trzech, może czterech tygodnia wszelkie marudzenie z pójściem do przedszkola skończyło się. Niestety poprzedszkolne zachowanie Zośki to koszmar.

Mój mały, słodki, roześmiany przedszkolak po wyjściu z sali zmienia się w "potworka". Wszystko jest na nie. Ciągłe marudzenie, płacz, niezadowolenie. Najgorsze są ataki histerii i agresji. Wystarczy jakiś nieistotny drobiazg, by rozpętało się piekło. Krzyk, płacz, rzucanie przedmiotami, machanie łapkami. Nie pomaga żadne tłumaczenie. Nie działają prośby ani groźby. Zośka wpada w taki szał, że sama go w żaden sposób nie kontroluje.  Z początku napady złości było słabsze. Teraz jest coraz gorzej.

Awantury to nie wszystko. Zośka zaczęła mieć natręctwa. Każde dziecko w pewnym momencie rozwoju ma swoje małe "świrki". Zośka też miała. To co dzieje się teraz to już nie małe wariactwa, ale prawdziwa masakra. Pięć razy wchodzenie na podest. Trzy razy odkręcanie tubki z pastą. Siedem razy siadanie we właściwej pozycji... Zakrawa to pomału o jakąś nerwicę natręctw.

Zośka wszystko musi zrobić sama. Z jednej strony to jest fajne. Jest samodzielna. Z drugiej strony jeśli cokolwiek przez nieuwagę zrobi ktoś inny - natychmiast jest wrzask. Mycie, ubieranie się, czesanie włosów, wsiadanie, wysiadanie z samochodu to po prostu gehenna. Często chce robić rzeczy, który nie wolno jej np. stukać szklanką w stół albo z kolei nie chce robić tego co powinna np. myć się. Wszystko ma być jak ona chce. Tak i koniec.

Oczywiście z jednej strony wiadomo, że nie można na to pozwolić i wszystkie histerie przeczekać. Niestety w praktyce nie zawsze jest to wykonalne, a już z całą pewnością nigdy nie jest to łatwe.

Ja już nie daje radę. To straszne, ale coraz częściej łapię się na tym, że myślę - kiedy już wreszcie będzie przedszkole, albo noc. Co oczywiście potęguje moją frustrację, bo momentami przestaje lubić swoje własne dziecko, które przecież kocham nad życie. 

Bezsilność to chyba najgorsze uczucie na świecie. Siedzisz, patrzysz jak twoje dziecko zalewa się łzami, krzyczy  chrypiącym z wysiłku głosem i trzęsie się a ty nic, ale to nic nie możesz zrobić. Nie raz ryczałam i ja.

Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to jakaś forma odreagowania przedszkola. W końcu jej życie zmieniło się dość mocno.  Spodziewałam się tego nawet, ale nie na taką skalę.

Z pewnością, nie pomaga jej w wyluzowaniu się, choroba dziadka. Mimo, że to tylko trzylatek, to bardzo jest świadoma tego, że dziadek jest chory, że ciągle przebywa w szpitalach. I na pewno wyczuwa też ogólne napięcie domowe, tym spowodowane. 

Po rozmowie z wychowawcami, zdecydowaliśmy dać jej jeszcze trochę czasu. Niestety na nic się to zdało. Mam już umówione spotkanie ze szkolnym psychologiem i awaryjnie numer do psychologa prywatnego. Będę szukać pomocy. Mam nadzieję, że trafimy na kogoś sensownego, kto skieruje nas na właściwe tory i uporamy się z tymi koszmarami.

Dla poprawy humoru fotki :-)




Ceramiczny wąż :-)


Komentarze

  1. To tak..."Zosia samosia" jednak przysłowie mówi prawdę... A tak poważnie to moja ma dopiero 10 miesięcy więc nie doradzę z własnego doświadczenia jedynie z doświadczenia bliskich. Buny trzylatka niestety bywa bardzo trudny i ciężki zarówno dla rodziców jak i dla dzieci. Jak sobie z tym radzić, chyba najlepiej uzbroić się w cierpliwość i dać jej te 7 razy wejść, zejść i usiąść nie komentować i nie denerwować się bo to podkręca atmosferę. Może warto obracać wszystko w żart i po prostu śmiać się z niektórych sytuacji..Ahh psychologiem nie jestem ale pedagogiem tak i widziałam różne dzieci, wszystkim jednak chodzi o to samo- zwrócić na siebie naszą uwagę. Skoro ona musi chodzić do przedszkola to Ty musisz ją po przedszkolu znosić :) Przejdzie..;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze: nie tylko Zosia przepoczwarza się w potworka, nasz 3 letni H stres przedszkolny okupił m.in. takimi histeriami, że wił się w złości, jak krokodyle w filmach dokumentalnych Steva Irwina .. Ale, że matką już trochę czasu jestem, a i starsze Pociechy kilka wczesnodziecięcyh kryzysów przeszły, psychologa nie poszukiwałam. Okazało się, że pomogła nam październikowa infekcja syna i dwutygodniowy pobyt w domu. Moja interpretacja jest taka: zrozumiał o co chodzi z wychodzeniem na spotkania w przedszkolu, i co najważniejsze - rozstaniami z mamą, i po prostu wskoczył w ten rytm, a złośnik nie powrócił ... :). Z własnej perspektywy powiem jeszcze, że wolę przejść ten kryzys zaraz na starcie, choć wiem, że są dzieci, które dopiero po kilku tygodniach mają trudności adaptacyjne w grupie.
    Poza tym, jest jeszcze jedna ważna wiadomość: bunt dziecka czteroletniego znacznie przewyższa ekspansją i wyrafinowanymi emocjami to, co teraz przeczytałam o Zosi. Zapewniam, wtedy naprawdę poznajemy pełnię naszego dziecka (i własnych granic cierpliwości ;)).
    PS: może już czytałyście, ale napiszę: chłopcom w podobnym okresie czytałam "Opowiadania dla przedszkolaków" Renaty Piątkowskiej. Wspaniałe poczucie humoru Autorki rozładuje nawet napięcie u rodziców :). Poza tym poleciłabym jeszcze cudowny świat Cecylki Knedelek - ciepły, przyjazny i pełen rozkosznych słodkości, bo Cecylka np uwielbia ciasteczka. To tak JFI, na gorsze dni :).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz